Kapitan Kazik, który opłynął Horn
10-08-2016, 10:37 Joanna Oreł
– W chirurgii, tak samo jak na morzu podczas sztormu, decyzje trzeba podejmować szybko i trafnie – mówi Kazimierz Swoboda, ordynator Oddziału Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej Szpitala Miejskiego w Rudzie Śląskiej, prywatnie zapalony żeglarz i kapitan jachtowy.
– Moja przygoda z żaglami zaczęła się w liceum. W trakcie wakacji „zapaleniec z Lublina” namówił mnie na dwutygodniowy śródlądowy rejs tratwą z Augustowa do Warszawy, to było chyba w III klasie liceum. Potem na studiach, po drugim roku, zapisałem się na obóz żeglarski. Jako jeden z pięciu osób zdałem egzamin praktyczny na sternika jachtowego, od tego się zaczęł – wspomina początki swojej pozazawodowej pasji.
Za namową znajomych dr Swoboda od 20 lat regularnie, dwa, trzy razy w roku, pływa na Mazurach, a od 2000 roku odbywa rejsy na otwartym morzu. – Po drodze zdobywałem kolejne patenty, od żeglarza aż do kapitana jachtowego. Ta atmosfera żeglarska tak mnie wciągnęła, że kilka razy w roku po prostu muszę wypływać, a to pływanie mazurskie też ma swój urok. Tu inaczej niż na morzu, praktycznie kiedy się chce, można zejść na ląd i pośpiewać przy ognisku, a ja bardzo lubię szanty – tłumaczy ordynator.
Żeglarstwo chirurg z Goduli traktuje jako odskocznię od pracy i życia codziennego. – Jak są dobre warunki i trzeba walczyć z wiatrami i falami to człowiek podczas takiego rejsu może zresetować się zupełnie i naprawdę odpocząć – podkreśla. Prawdopodobnie jako jeden z niewielu w kraju ordynator Swoboda opłynął Horn, skalisty przylądek cieszący się wśród żeglarzy złą sławą z racji panujących tu zwykle trudnych warunków pogodowych. Certyfikat opłynięcia najdalej na południe wysuniętego punktu Ameryki Południowej dla każdego żeglarza jest pamiątką na całe życie. – To było wielkie wyzwanie, ale mieliśmy dużo szczęścia, udało mi się bez przygód opłynąć Horn – mówi Swoboda. – Mieliśmy akurat dwie godziny flauty (cisza morska – przyp. red.), zdążyliśmy nawet zwiedzić Park Krajobrazowy i latarnię morską, ale potem szybko wracaliśmy na morze bo warunki się mocno pogorszyły. Przez 5 godzin pływaliśmy między zdradliwymi chilijskimi wysepkami po tym jak zerwał się nam sterociąg. Bez rzucania kotwicy, było ryzyko rozbicia się o skały, doczekaliśmy rana, dopiero za dnia popłynęliśmy dalej – opowiada.
Takich trudnych dramatycznych chwil na morzu, co podkreśla ordynator rudzkiego szpitala, nie brakowało. – Kiedy zaczynałem swoją przygodę z żaglami w 2000 roku w Grecji przy sztormie, było wtedy 8-10 w skali Beauforta, jeden z promów rozbił się o skały w pobliżu wyspy Paros na Cykladach na Morzu Egejskim. Zatonął w ciągu pół godziny, zginęło wtedy ponad 60 osób, a chwilę wcześniej się z nimi na morzu mijaliśmy – wspomina ten rejs Swoboda.
W lipcu ordynator Swoboda wypłynął na kolejny rejs – tym razem turystyczny po Morzu Jońskim. – Do swoich rejsów podchodzę praktycznie z marszu. Przez nawał obowiązków w pracy nie mam czasu na długie przygotowania. Czasami pakuję się dosłownie w dwie godziny. Zbieram załogę, załatwiam czarter, pakuję podręczny bagaż. Zabieramy ze sobą trochę jedzenia i picia, albo załatwiamy wszystko dopiero na miejscu. Ja nie chcę z nikim się ścigać podczas regat, po prostu pływam dla przyjemności. Najprzyjemniejsza chwila pod żaglami to moment wyłączenia silnika, szum wiatru i swoboda żeglowania – podkreśla pasjonat.
egos napisał(a):
Piwo , kobiety- to prawdziwy Kaziu! To widac po tym olbrzymim brzuchu! Kaziu jak Ci nie wstyd?! Z takim brzuchydlem chodzic! I co to za atleta z Ciebie, jak Ty wciaz masz taki brzuch?!
Komentarze