Śląskie „haute couture”
24-06-2025, 11:31 Tekst i foto: BL
Joanna Decowska to śląska artystka i projektantka, specjalizująca się w kreacjach inspirowanych tradycyjnymi strojami ludowymi, szczególnie z regionu Górnego Śląska. Urodzona w Świętochłowicach, a tworząca obecnie w Wojkowicach, Decowska łączy tradycyjne techniki, haft, czy malowanie na tkaninie, z nowoczesnym podejściem do designu. Prowadzi własną pracownię „wArto warsztaty artystyczne”, gdzie stawia na ekologię, wykorzystując materiały z recyklingu i upcyklingu. Jej pokazy „Podszyte Folklorem” w Stacji Biblioteka i Muzeum Historii Polski Ludowej zachwyciły i zainspirowały wiele rudzianek.
Początek
Moja przygoda z projektowaniem zaczęła się od propozycji szwagra, bym złożyła projekt dofinansowania do warsztatów. Byłam wtedy po szkole plastycznej i zastanawiałam się, co mogłabym dać tej ziemi. Jestem związana ze strojem ludowym przez zespół folklorystyczny Uniwersytetu Ekonomicznego „Silesianie”, a moja rodzina – siostra, szwagier – byli w „Mazowszu” i „Śląsku”. Folklor zawsze przewijał się w naszej rodzinie. Pomyślałam o warsztatach malowania fartuszków, napisałam, okazało się, że mój projekt był jednym z pięciu, które zostały wybrane do dofinansowania, telefony się rozdzwoniły... Założyłam firmę, ale warsztaty są nadal bardzo ważnym elementem mojej pracy. Przygotowuję szablony, by ułatwić pracę nawet tym, którzy nie mają zdolności plastycznych, tak by efekt był zawsze udany i można było bez wstydu wyjść w takim stroju, nawet do kościoła.
Stacja Biblioteka
Alina Wodarska – Początek? Ale nie wiem czy ja mogę powiedzieć...
Joanna Decowska – Możesz. To było wtedy jak otwarłaś Cafeciarnię. (Cafeciarnia. Kwiaty w kredensie – pracownia florystyczna w Stacji Biblioteka, przyp.red.)
Alina – ...i Ty wtedy mi napisałaś, że zawsze marzyłaś o tym, aby tu zrobić pokaz.
Joanna – Tak, bo to miejsce jest wyjątkowe. Kiedyś byłam tu na konferencji, miałam wykład. Pomyślałam wtedy, że to wspaniała przestrzeń na pokaz. Zapomniałam o tym, pochłonięta zamówieniami, które się wtedy posypały. Przyszedł jednak czas, kiedy zostałam poproszona o zrobienie pokazu właśnie tutaj. To było prawdziwe spełnienie życzeń i marzeń! Jest w tym miejscu absolutna magia i niech ona trwa...
Inspiracja
Bardzo zależy mi na tym, by każdy odnalazł w moich strojach coś dla siebie. Wybrałam purpurkę jako motyw przewodni sukienki, którą mam na sobie właśnie teraz, bo to nowy pomysł na użycie chust, w innych rolach. Ktoś będzie dobrze czuł się w jakli, ja w luźnej sukience, a ktoś inny potrzebować będzie gorsetu. Te stroje nabierają wtedy zupełnie innego charakteru, stając się czymś więcej niż tylko ubiorem. Moją intencją jest przedstawienie tradycji z perspektywy XXI wieku. Staram się, aby moje projekty były „z pieprzykiem”, dalekie od „mdłości”, zbytniej grzeczności. Inspiruje mnie łamanie kanonu – gdy strój dziewczyny zakrywał wszystko aż po samą szyję, to ja odsłaniam plecy, a przezroczysty tiulowy fartuszek stawał się lekko „niegrzeczną” spódnicą. Lifemotiv’em jest oczywiście Śląsk. Inspiruje mnie absolutnie wszystko, na przykład, jedno z prezentowanych nakryć głowy było inspirowane galandą, ale tą częścią ze złocistych elementów, a nie kwiatków, co w efekcie sprawiło, że skromny strój – plisowana spódnica i gorsecik – zyskał, także dzięki urodzie dziewczynie, która go nosiła. Inspirują mnie plisowane elemety z kiecek, tkanina czy sylwetka, koronka, zdobnictwo. Od początku mojej działalności myślą przewodnią było, że można akcentować swoją przynależność do tej ziemi na wiele sposobów. Nawet idąc do opery, można zawiązać ręcznie malowaną wstążkę do t-shirta, pod szyję, czy nosić przy torebce – to prosty sposób, by pokazać: „Jestem stąd, coś mi dobrego w duszy gra, jestem do tej ziemi przywiązana”.
Czerwony dywan
Przygotowania do pokazu trwały długo, to nie była żadna „czarodziejska różdżka”. Niektóre sylwetki czy części kolekcji czekały na ten moment, by zostać odpowiednio zestawione z właściwymi modelkami. To nie jest tak proste, że cokolwiek wisi to po prostu się to ubiera. Dziś wiele z tych rzeczy miało swoją premierę. Na przykład „siateczkowa” kreacja, która wzbudziła i zachwyt, i pewnie oburzenie. Celowo pokazała ją kobieta „w sam raz”, ani młoda, ani bardzo młoda, ale bardzo kobieca. Pokaz jest dla mnie niezwykle ważny, finansuję wszystko z własnych pieniędzy. Choć długo trzymam u siebie rzeczy na pokazy, jeśli jednak pojawi się osoba zainteresowana kupnem i strój będzie pasował, od razu go sprzedam.
Jak księżniczki...
Gdy zaczęłam badać, dlaczego dawne stroje budowały sylwetkę poprzez kolejne kiecki, watówki i kiełbaśnice, to odkryłam dla siebie, że sylwetki młodych panienek przypominały księżniczki, królewny: wcięcie w talii podkreślone krojem wierzchnia, koroneczki, jedwabne fartuszki, błyszczące świecidełkami „korony” czyli galandy, wielkie, szerokie szerokie spódnice, jak na krynolinie...Dawniej dziewczyna, która była po prostu chuda, bez szerokich bioder, mogła być postrzegana jako chora, niezdolna do urodzenia zdrowych dzieci. Obszerne stroje miały sprawiać, że panny wyglądały dostatnio. Dziś pozwalam to sobie troszkę zmieniać: tu wcięcie, tam wycięcie, bo teraz możemy pokazywać szczupłą figurę. Oplecki i wierzchnie elementy są dopasowane, i tylko spódnice pozostają szerokie, ale – podkreślają talię. Staram się, by stroje były praktyczne i wygodne w dzisiejszym świecie. Dawniej wykrochmalone halki były normą, dziś są materiały „obfite”, ale mieszczą się w samochodzie i mają kieszenie na telefon. Można różnie zestawiać moje projekty, założyć „folkową” bluzkę do dżinsów i wyglądać świetnie na kawie z koleżanką, bo aby przerobić strój śląski dla dzisiejszych nastolatek trzeba naprawdę niewiele. Można założyć na „wielkie wyjścia” jeden element, choćby malowaną wstążkę, by pokazać, skąd się pochodzi. Marzę o tym, żeby moda na „śląskość” rozpowszechniła się, podobnie jak to ma miejsce w Zakopanem, gdzie strój góralski jest bardzo pożądany. Ubiór to język, to komunikat. Pokazuje, skąd jestem, że szanuję tradycję.
Wysokie krawiectwo
Określenie „śląskie haute couture” – to brzmi cudownie. Kiedyś zastanawiałam się nad definicją „haute couture” i okazało się, że nie spełniam jednego punktu – brakuje mi 20 krawców, mam tylko trzech, plus jednego męskiego. Jednak ręczna robota i jakość wykonania są dla mnie priorytetem, szczególnie przy szyciu na zamówienie. Rzeczy na pokaz często przerabiam pięć, sześć razy, ich ostateczny kształt rodzi się czasami w mękach i dopiero musi „pyknąć” ostatecznie, aby mogło „pójść” do pokazu. Mam i męskie kolekcje, ale nie są zwykle pokazywane na wybiegach, bo szyję je dla konkretnego klienta, odpowiadając na jego indywidualne potrzeby. Czy to garnitur na scenę, elegancki i powściągliwy, czy inspirowany, który ma „krzyczeć” rodowodem z daleka – zawsze dostosowuję się do wymagań. Bardzo staram się, aby moje projekty były funkcjonalne, miały kieszenie, uniwersalne zapięcia, by były łatwe w użyciu.
Śląskiem podszyte
Po pokazie, widząc dziewczyny ustawiające się do ostatniego wyjścia, uświadomiłam sobie, że naprawdę to wszystko zrobiłam i jest to piękne. Podoba mi się absolutnie wszystko, co „poszło” w pokazie. Gdy dziewczyny wchodziły na wybieg, było słychać westchnienia zachwytu. Chciałabym, żeby każda dziewczyna czuła się tak jak moje modelki, by wzbudzała takie westchnienia – czy to będzie zachwyt, nostalgia, podziw, cokolwiek, byleby to coś ludziom przekazało. Niech tęsknią za czymś tak eleganckim, niech to będą piękne ubrania, w których można się „wystroić” i pokazać światu. I niech to będzie „stąd”.
Komentarze