Śląska Deloris z Goduli
10-11-2024, 16:43 Barbara Lemanik
Gdy mieszkała w Goduli, biegała na warsztaty teatralno-scenograficzne „Wieża Babel” Leszka Mądzika, organizowane w dawnym Miejskim Ośrodku Kultury w Nowym Bytomiu i śpiewała w zabrzańskim chórze. Teraz jest aktorką chorzowskiego Teatru Rozrywki, wokalistką musicalową i śpiewaczką operową, a także absolwentką Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, laureatką prestiżowych konkursów wokalnych w kraju i za granicą oraz finalistką ,,Szansy na sukces. Opole 2024”. To zjawiskowa Deloris van Cartier w „Zakonnicy w przebraniu”, Rosalie Mullins w ,,School of Rock” i Fräulein Kost w ,,Cabaret”. Zakochana, szczęśliwa mama, kobieta spełniona – choć jej kariera dopiero się rozkręca. Przed Państwem… Paulina Magaj-Szpak.
– Na początku Twojej drogi zawodowej był chór?
– Tak, Resonans con Tutti, świetny chór. W „moich” czasach prowadziła go profesor Maria Kroczek. Obserwuję social media chóru, mam do niego ogromny sentyment. Poznałam piękny chóralny repertuar, chociaż kompletnie nie nadaję się do chóru. Denerwowałam koncertmistrzów, naszych dyrygentów, bo mój głos zawsze się bardzo wybijał, cały czas mnie uciszali.
– Kształciłaś głos u wielu wybitnych pedagogów śpiewu solowego m.in. prof. Gabrieli Silvy, prof. Stefanii Toczyskiej, prof. Jana Ballarina, prof. Ewy Podleś, czy prof. Olgi Pasiecznik. To solidne wykształcenie u kadry profesorskiej z najwyższej półki, masz warsztat śpiewaczki operowej…
– Niestety nie pokochałam opery, chociaż co prawda „leżała mi” fantastycznie. Raz pojechałam na konkurs (18. Międzynarodowy Konkursu im. Imricha Godina Iuventus Canti we Vrablach na Słowacji – przyp. red.). Po dawce „ostrej” nauki moja profesorka powiedziała: Paula, od teraz nie słuchasz muzyki rozrywkowej, nawet nie nucisz, skupiamy się tylko na operze. No i jak się skupiłam na operze, to zajęłam trzecie miejsce w tym konkursie. Ale nie czułam się taka szczęśliwa, jak jestem teraz. Ja śpiewam całą sobą, całym swoim sercem, przeżywam. Niestety, chemii między mną a operą nie było…
– Nawet do ,,Carmen”?
– Nawet, chociaż mówiono mi, że byłabym fantastyczna. Pani profesor Silva, gdy mnie widzi, to zawsze mówi: ,,Ty się pobaw w tę rozrywkę i wracaj do opery”.
– Co Cię zauroczyło w musicalu?
– Wierzę w to, że jeśli coś jest nam w życiu pisane, to po prostu to się wydarzy. Poszłam na spektakl ,,Młody Frankenstein” do Teatru Rozrywki. Usiadłam, pamiętam, to był prawy balkon. Oglądałam spektakl i w pewnym momencie wypowiedziałam życzenie. Takie prosto z serducha: „Boże, jak ja bym chciała pracować z tymi ludźmi”. No i nie minął tydzień, dostaję informację, że jest casting. Dzwonię, dzień dobry, chciałabym się... Ale casting już zamknięty, może następnym razem. A, to szkoda, bo profesor Jarosik kazał mi zadzwonić tu do Państwa. I to była karta przetargowa. Nie wiedziałam, które buty ubrać, jestem wysoka, mam 1,73 m wzrostu, jestem dobrze zbudowana. Patrząc na scenę, widziałam, że dziewczyny z baletu są bardzo szczupłe, że raczej nie ma tam osoby o takich gabarytach jak moje. Miałam do wyboru albo jakieś „odjechane” szpile, albo złote płaskie buty. Okazało się, że dyrektor Dariusz Miłkowski bardzo zwracał uwagę na buty, a po latach dowiedziałam się, że gdy wyszłam z castingu, to skomentował: mądra dziewczyna, wie, że jest wysoka i ubrała płaskie buty. Na casting miałam przygotować dwa utwory. Zaśpiewałam chyba z siedem, dałam recital po prostu. Dyrektor wyznał: ,,Wie Pani co, ja mam tyle kobiet w teatrze. Szczerze, to ja nie chcę Pani zatrudnić. Ale jednak ja muszę Panią zatrudnić, zapraszam na podpisanie umowy”. I odtąd moje miejsce jest w Teatrze Rozrywki, planuję właśnie tu się zestarzeć. Jest miejscem niesamowitym, kultowym, tu są fantastyczni ludzie, począwszy od bileterów, skończywszy na tych największych gwiazdach jak Ela Okupska, Maria Meyer, Iza Malik. Wspaniałe spektakle, recitale, koncerty i wspaniała publiczność.
– Deloris van Cartier w „Zakonnicy w przebraniu” to jest na razie największa Twoja rola?
– Tak, największa. Chciałabym zagrać dużo ról, do których będę musiała wyjść ze swojej strefy komfortu, bo gdy przekraczam swoje granice, to czuję, że się rozwijam. To Deloris mnie tego nauczyła… Schodząc ze sceny, wiem, że są widzowie, którzy pokochają ten spektakl, że będę im się podobała, i są tacy, którzy przyjdą raz i stwierdzą: nie, to nie dla mnie. Nigdy nie będę usilnie zabiegać o uwielbienie widzów… Po prostu albo mnie „kupujesz”, albo poszukaj artysty, który jest dla Ciebie. Nie próbowałam się utożsamiać z Whoopi Goldberg, to po prostu jest moja Deloris, śląska Deloris.
– Czyli jest przebojowa, stawia na swoim i idzie swoją drogą?
– Tak. I są to też cechy, które mnie opisują. Jestem dumna z tego, że mogłam zagrać tę rolę, że ją mam, że jeszcze nie będzie ściągana z afisza przez najbliższe X lat.. A może kiedyś jeszcze zagram Matkę Przełożoną? Wierzę, że aż tyle będzie mi dane grać…
– Na scenie skupiasz uwagę widzów… a poza sceną?
– Wszystko się we mnie „rozświetliło”, gdy urodziłam syna. To będzie zawsze dla mnie moment przełomowy. Moja uwaga poszła w drugim kierunku i skupiłam się najbardziej właśnie na synku, na relacji z nim, na opiece nad nim. Dziecko przychodzi na świat już z zapisanym DNA, ze swoim charakterem, z umiejętnościami, pasjami. Uważam, że trzeba tylko je doglądać i opiekować się jak najpiękniejszym kwiatem. Napisałam dla niego piosenkę, o czasie gdy mnie już nie będzie. To jest to, co myślę o moim dziecku, że jest piękny, mądry, wspaniały, najlepszy. Aby zawsze wiedział, że jest mama, która kocha.
– Przepis na karierę to talent, praca i… szczęście?
– Mam chyba szczęście w życiu. Gdy pisałam pracę licencjacką o Ewie Podleś, światowej sławy śpiewaczce operowej, ona dziwnym trafem zjawiła się na uczelni, prowadziła warsztaty na studiach magisterskich. Uprosiłam ówczesnego dziekana, by mi pozwolił przed nią zaśpiewać Dorabellę Mozarta. Publicznością byli studenci i pedagodzy Wydziału Wokalno-Aktorskiego. Pani Ewa siedziała schowana za nutami, co jakiś czas się uśmiechała. Skończyłam śpiewać, ona poskładała nuty, patrzy na mnie. Naraz wstała, odwróciła się do publiczności i mówi: „A Wy dlaczego nie klaszczecie? Przecież to było genialne”. I zaczęła mi klaskać, będę to pamiętać do końca życia. Oczywiście potem nie omieszkała też powiedzieć, że mam jeszcze dużo pracy przed sobą. Umówiłam się z panią Ewą na wywiad do mojej pracy, była tak bardzo otwarta w swoich wypowiedziach, tak pewna siebie... Na tamte czasy, 10 lat wstecz, jeszcze było nie na miejscu, by mówić o swoich osiągnięciach. Czy można obnosić się ze swoimi sukcesami? Ja myślę: jak można się nie obnosić? Od tamtej chwili wiem, że chcę się obnosić z tym, co już osiągnęłam. Mam prawo się tym chwalić, mam prawo o tym mówić, bo osiągnęłam to sama. Przyciągam do siebie dobre rzeczy, dobrych ludzi. Może to kwestia płynącego ode mnie dobra? Mojej miłości do świata, do ludzi...
– Życzę więc wielu ciekawych ról i sukcesów, nie tylko na scenie. Dziękuję za rozmowę.
Foto: Teatr Rozrywki/Artur Wacławek
Komentarze