Piekielnie zdolna. Mieszkanka Rudy walczy w „Hell’s Kitchen”!
10-11-2016, 08:36 Magdalena Buchta
Mówi o sobie, że jest fighterką i perfekcjonistką. Te cechy oraz miłość do gotowania, która zrodziła się już w latach dziecięcych pozwalają jej piąć się po kolejnych szczeblach szóstej edycji programu „Hell’s Kitchen”. W Piekielnej Kuchni pozostało już tylko pięć osób, a wśród nich Agnieszka Jasińska. Mało kto wie, że gotująca właścicielka firmy budowlanej od 6 lat jest mieszkanką Rudy Śląskiej. Z uczestniczką programu rozmawiała Magdalena Buchta.
- Jak to się stało, że handlując konstrukcjami stalowymi odniosła Pani taki sukces kulinarny?
- Jako mała dziewczynka spędzałam bardzo dużo czasu u babci na wsi. Tam podpatrywałam jak babcia czaruje w kuchni. I chyba wtedy mnie babcia też zaczarowała. Uwielbiałam i nadal uwielbiam pachnące cynamonem drożdżowe bułeczki. Świeże owoce zerwane z krzaka. Czy mleko prosto od krowy. Tam się naprawdę zaczęła moja przygoda z gotowaniem. Jestem przedsiębiorcą, bo zawsze mi powtarzano, że trzeba się uczyć, by mieć dobrą pracę. Kiedyś pójście do szkoły gastronomicznej nie było prestiżem. Dlatego wybrałam studia wyższe. Jednak pasja gotowania towarzyszyła mi całe życie. I teraz, gdy osiągnęłam etap świadomości życiowej i poznaję, co jest w życiu ważne, powróciłam do mojego ukochanego gotowania na poważnie.
- Jest Pani uczestnikiem znanego programu „Hell’s Kitchen”, jednak już wcześniej brała Pani udział w „Master Chefie”. Jakie doświadczenia wyniosła Pani z tych programów?
- Biorąc udział w „Master Chefie” myślałam, że wiem o gotowaniu bardzo dużo i to był czas, by się sprawdzić. Natomiast nie byłam gotowa na to psychicznie. Gotowanie jest bardzo ważne, ale program telewizyjny to mnóstwo emocji i nie zawsze tylko tych dobrych. Po porażce uświadomiłam sobie, że jeszcze długa droga przede mną. „Hell`s Kitchen” to była już całkowicie świadoma decyzja. Przez trzy lata doszkalałam się na kursach i szkoleniach kulinarnych, by być jeszcze lepszą i udowodnić sama sobie, że coś potrafię. Jestem typem fighterki - jak coś sobie założę to muszę to osiągnąć! Programy telewizyjne uczą również samego siebie i swoich zachowań w różnych sytuacjach. Taka lekcja jest bezcenna. Wiedza zdobyta w „HK” jest nie do opisania. To jak prywatne lekcje gotowania z naszymi sous - chefami - Łukaszem Budzikiem i Marcinem Piotrowskim. Księgą wiedzy są oczywiście receptury i przepisy szefa Michała Brysia.
- Ekipa z „Hell’s Kitchen” powoli się kurczy, Pani jednak nadal odnosi sukcesy. Wygrana jest na wyciągnięcie ręki?
- Ja już dla siebie wygrałam. Początki nie były łatwe i nie ze wszystkiego jestem dumna. Nic nigdy nie zrobiłam wbrew sobie i swoim przekonaniom. W „HK” każdy ma silny charakter - to tak jakbym walczyła z 13 takimi Agnieszkami (śmiech). Każdy jest wygranym, bo dostanie się do ścisłej „czternastki” jest naprawdę dużym sukcesem.
- W czym się Pani specjalizuje, jakie potrawy należą do Pani ulubionych?
- Uwielbiam słodkości. Specjalizuję się w deserach, tortach i wypiekach. Sama ich prawie w ogólne nie jadam, ale uwielbiam miny i błogostan tych, dla których je przygotowuję. Człowiek bez słodyczy nie umie żyć. Więc chyba dlatego wybrałam tę dziedzinę. Można nie jeść mięsa, produktów pochodzenia zwierzęcego….ale słodycze każdy uwielbia!
- Łączy Pani gotowanie z podróżami – na czym polegają takie wojaże?
- Każda moja podróż zaczyna się odwiedzeniem lokalnego targu. Tam naprawdę widać jakie tradycje i jacy ludzie tworzą dane miejsce. Kolejnym krokiem jest dopiero zagłębianie się dalej i dalej, by poznać zakątek. Wszystkie moje podróże organizuję sama - noclegi, miejsca do zwiedzenia… All inclusive nie jest dla mnie. Północ Europy jest mi znana, ale nigdy nie widziałam zorzy polarnej, także to takie moje geograficznie marzenie. Z dalszych podróży marzy mi się dziki Wietnam i Tajlandia.
- Czy blog, który Pani prowadzi jest efektem tych podróży? Co można na nim znaleźć?
- Blog powstał z pasji. Jestem dla znajomych skarbnicą rad i porad dotyczących wyjazdów. Dlatego stwierdziłam, że skoro pomagam najbliższym to mogę pomóc innym w tym, co wychodzi mi w życiu najlepiej - czyli w podróżowaniu i gotowaniu. Organizacja każdego nawet drobnego wyjazdu to godziny spędzone przed mapą i komputerem. Na blogu opisuję tradycje kulinarne miejsc, które odwiedzam. Są też plany podróży tygodniowych.
- Jest Pani „przyszywaną” rudzianką. Co Panią do nas sprowadziło?
- Urodziłam się w Gliwicach, mieszkałam i studiowałam w Katowicach. Od sześć lat mieszkam jednak w dzielnicy Ruda i uwielbiam to miejsce za ciszę i spokój - to dwa idealne słowa, które opisują to miasto. Znalazłam tutaj moją oazę. Z dala od zakorkowanych, z masą centrów handlowych, Katowic, a z drugiej strony od studenckich i imprezowych Gliwic. Tak naprawdę do pracy do Katowic jadę z Rudy krócej niż z samych Katowic.
Foto: mat. pras.
Komentarze