„Potrzebna nam empatia”
05-09-2024, 09:49 Barbara Lemanik
Jest wiele sposobów na wypełnianie obowiązków radnego. Jest wiele możliwości, by tę funkcję sprawować w zgodzie z własnymi decyzjami i przekonaniami. Radny Mariusz Pakuza pomaga ludziom w trudnej sytuacji życiowej. Ludziom, którzy w pewnym momencie życia pogubili się na dobre. Czy radny może być streetworkerem? Postaramy się znaleźć odpowiedź m.in. na to pytanie.
– Pomaga Pan osobom w sytuacjach na pozór bez wyjścia.
– Robię to po to, żeby pomóc osobom, którym w życiu się nie powiodło, którym życie po prostu się posypało. Wiele różnych losowych wydarzeń powoduje, że nie każdemu życie się udaje. Czasem trudne, czy tragiczne sytuacje burzą wszystko. Do takich ludzi należy wyciągnąć rękę. Nie może dochodzić do sytuacji, w której na przykład starsze, schorowane osoby pomieszkują w altanach ogródków działkowych, w skrajnym ubóstwie, bez prądu, bieżącej wody, toalety. Moją rolą jako radnego jest docierać do nich, nieść im pomoc, starać się w jakikolwiek sposób skutecznie pomóc, ale też okazać współczucie i dać im choć odrobinę nadziei, że może być lepiej. Przede wszystkim jednak nie odmawiam im zainteresowania, bo tego właśnie brakuje. Gdy takie osoby widzą, że jest ktoś, kto je dostrzega, kto się interesuje, to odzyskują blask życia. Autentyczną radość, że mogą się do kogoś odezwać. Wraca im nadzieja na lepsze jutro.
– Od jak dawna Pan się tym zajmuje?
– Przyznam szczerze, że nie jest to aż tak odległe w czasie. Zawsze starałem się pomagać ludziom, ale ostatnie miesiące spowodowały, że jako radny wycofałem się z polityki. Zrezygnowałem z bycia przewodniczącym klubu radnych PiS w Rudzie Śląskiej. Na sesji sam zresztą powiedziałem, że trzeba nam mniej polityki w mieście, a więcej dbania o miasto i pomagania ludziom. Najważniejsza najpierw jest jednostka, człowiek, który potrzebuje pomocy, a potem dopiero to, co dzieje się na sesji Rady Miasta, czy podczas posiedzeń komisji. Uświadomienie sobie tego daje taką wewnętrzną satysfakcję, zrozumienie swojej roli. Najczęściej mówimy, że my jako radni mamy dbać o miasto i jego mieszkańców. Może powinniśmy mówić odwrotnie, dbajmy o mieszkańców i miasto. To o mieście świadczy, jaki jest zasięg i poziom ubóstwa. Mówiąc szczerze, miasto robi wiele, w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej każda moja interwencja jest przez pana dyrektora i jego pracowników indywidualnie rozpatrywana. Do spraw, które przedstawiam, podchodzą z troską i pomagają. Jestem za to ogromnie wdzięczny. Ale już z doświadczenia mogę powiedzieć, że wszyscy musimy mieć w sobie większą empatię oraz autentyczną chęć przekonania osób żyjących na tzw. marginesie do zmiany swojego życia. Dla nich jest to skomplikowany system, który powoduje, że na przykład trudno jest im załatwić potrzebne dokumenty, poczynając od ustalenia adresu. Odbijają się od ścian, bo wydaje im się niemożliwe przejście przez wszystkie wnioski, formalności. Oczywiście, że pracownicy pomagają, ale to muszą być jednak ludzie, których osoby wykluczone obdarzą zaufaniem, którym po prostu uwierzą.
– To powinni być streetworkerzy. Pracownicy socjalni obecni na ulicy, docierający do środowisk, w których przebywają ludzie odtrącani, niezauważani.
– Tak, zdecydowanie. To powinna być praca prowadzona właśnie w takich miejscach, gdzie ludzie odizolowani najbardziej jej potrzebują. Są naturalnie osoby z MOPS-u, które chodzą po mieście, poznałem przecież kogoś takiego, kto rzeczywiście chodzi i „dogląda” tych osób, które najbardziej potrzebują pomocy. Są może dwie, trzy osoby w mieście, które znają te trudniejsze tereny, odwiedzają je raz, czy dwa w miesiącu, ale przecież skala potrzeb jest ogromna. Wsparcie pracowników socjalnych potrzebne jest codziennie albo przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu, by do swoich podopiecznych zajrzeć i skutecznie wesprzeć.
– Streetworking to praca prowadzona na ulicy, poza instytucjami. Najczęściej jest formą pracy fundacji i stowarzyszeń pomagających na co dzień osobom najuboższym, bezdomnym, wykluczonym z powodu uzależnień…
– Tak, to jest praca zdecydowanie na ulicy. U nas organizacje pozarządowe oczywiście zajmują się wieloma fajnymi rzeczami i są bez wątpienia potrzebne. Natomiast nie ma takich fundacji, które wychodzą na ulicę, w rejony, gdzie normalny człowiek, by po zmroku nie postawił nogi. Ja w takie miejsca chodzę i czasami rzeczywiście strach jest tam wejść. Trzeba zrzucić marynarkę, krawat, koszulę, ubrać się w t-shirt, w zimie w jakiś sweter i pójść porozmawiać. Wyciągnąć po prostu rękę. Zapytać o to, co jest potrzebne, a potem zadziałać.
– To z pewnością jest bardziej satysfakcjonujące niż polityka?
– Zdecydowanie tak. To jest o wiele bardziej satysfakcjonujące niż polityka. Jako radny mogę, będąc tak zwanym streetworkerem, jak Pani to ujęła, pomagać tym ludziom. Ale mogę także starać się zmienić ich rzeczywistość od „samej góry”. To, że ludzie mi zaufali i obdarzyli mandatem radnego, powoduje, że mogę działać właśnie z dwóch stron. Z jednej strony pomagając bezpośrednio tym najbiedniejszym, najbardziej potrzebującym, z poziomu ulicy, a z drugiej strony mogę zmieniać przepisy, spotykać się z ludźmi, którzy odpowiadają za stanowienie prawa, którzy mogą przekazywać środki finansowe na konkretne zadania, choć w tych przypadkach nie ma takiej puli, która by na wszystko wystarczyła. Musimy mierzyć się z takimi zadaniami, jak mieszkania socjalne, czy komunalne. One w mieście też są czasami w fatalnym stanie. Ludzie żyją w bardzo kiepskich warunkach. Są budynki, gdzie przez dziesiątki lat nie było kapitalnych remontów albo nadal nie ma ubikacji w mieszkaniach. Są na korytarzach albo na dworze. A mamy XXI wiek... Zajmowałem się do tej pory budżetem, lecz w tej pracy „socjalnej” uderzyło mnie jedno – że gdy ściągnę marynarkę, koszulę i komuś pomagam, a nie przedstawiam się, nie wyjaśniam, że jestem radnym – to jestem traktowany tak jak moi „podopieczni”. Interweniuję wówczas, bo skoro ja jestem tak traktowany, to jak może zostać potraktowany ktoś z ulicy, z marginesu. To są oczywiście wyjątki, ale nie mamy narracji, która by nauczyła mieszkańców, że ludzie wykluczeni nie są wrogami. Są kimś, kto potrzebuje pomocy. Gdzieś w kształceniu pracowników, chociażby sektora socjalnego, czy medycznego, musi być miejsce na naukę empatii, wyczulenia – skoro się zajmują materią, która wymaga psychologicznych umiejętności. Niestety, rzadko jesteśmy empatyczni.
– Czy ma Pan jeszcze czas na hobby?
– Pracuję w banku, mam swoją firmę, jestem radnym. Czasu nie pozostaje wiele. Jedynie wieczorami. Wtedy mam czas na słuchanie muzyki albo na książkę. Interesuję się geopolityką, sprawami międzynarodowymi. Słucham podcastów, ale to też jest związane z geopolityką. Jestem po politologii. Polityka to moja pasja.
– Dziękuję za rozmowę.
Komentarze