Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

„Potrafię bronić spraw, w które wierzę”

23-07-2024, 15:40 Wioletta Tkocz

Marek Wesoły (Prawo i Sprawiedliwości) to drugi z posłów, który pochodzi z Rudy Śląskiej. To dla niego druga kadencja w sejmowych ławach, ponadto w 2023 roku był sekretarzem stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych. Z kolei zanim trafił do Parlamentu przez lata był rudzkim radnym. Z posłem Markiem Wesołym o pracy w samorządzie oraz na szczeblu krajowym rozmawia Wioletta Tkocz.


Zasiadał Pan przez dwie i pół kadencji w Radzie Miasta Ruda Śląska. Jak ocenia Pan swój czas w rudzkim samorządzie?

- To był czas, kiedy uczyłem się samorządu. W pierwszej kadencji zostałem rzucony na głęboką wodę, ponieważ od razu wybrano mnie na przewodniczącego Komisji Budżetu. Musiałem szybko zrozumieć, jak działa budżet miasta, jak go analizować oraz jak być dobrym przewodniczącym tej komisji. Zabrałem się za to z młodzieńczym entuzjazmem. Razem z radnymi przepracowywaliśmy ten budżet z panią skarbnik Ewą Guziel, ale też z prezydentami.

Było wiele twórczych dyskusji, bo bardzo mi zależało, aby ten budżet był jak najlepszy dla mieszkańców. To był dla mnie dobry czas i tę komisję zawsze wspominam z zadowoleniem. Jeśli natomiast chodzi o bycie radnym, to było to takie ogólne uczenie się - patrzenia na miasto, gospodarności i myślenia o rozwoju miasta. Próbowałem być nie tylko radnym dzielnicowym, ale też szerzej myśleć o mieście, szukać rozwiązań i pomysłów na przyszłość. Rada Miasta nauczyła mnie troski o miasto i mieszkańców. Ta troska spowodowała, że dzisiaj jestem posłem, bo przecież głosami mieszkańców Rudy Śląskiej zostałem wybra


Czy łatwo było Panu te lata temu zostawić miasto i rozpocząć pracę w Sejmie?


- Z jednej strony to była euforia. Zostałem posłem, startując z siódmego miejsca, a uzyskałem czwarty wynik. Cieszyłem się, bo to duży zaszczyt zostać posłem. Z drugiej strony pozostał sentyment do Rady Miasta, w której byłem już trzecią kadencję. Zawsze też chciałem być prezydentem. Wszystko, co robiłem w Radzie, było po to, aby przygotować się do roli prezydenta, aby kształtować swoją wizję i pomysły na miasto. Żal mi się tego zrobiło, bo wiedziałem, że przeniesienie działalności na poziom państwowy spowoduje, że będę musiał więcej czasu poświęcić sprawom kraju, a nie miasta.


Jakby Pan podsumował swoją pierwszą poselską kadencję?


- Na pewno z dużą pokorą do tego podszedłem. Wiedziałem, że muszę się trochę poduczyć, zobaczyć jak to wszystko działa, w jaki sposób mogę być pomocny Śląskowi. Wydaje mi się, że byłem dość odważnym posłem. Potrafiłem bronić tych spraw, w które wierzę. Potrafiłem też walczyć o swoje wizje. We własnym ugrupowaniem również potrafiłem wyrażać swoje zdanie, co w perspektywie zaowocowało tym, że już w pierwszej kadencji powołano mnie na ministra. Zawsze byłem aktywny w takich tematach jak Śląsk, górnictwo czy hutnictwo. To zostało docenione i powierzono mi nadzór nad tymi branżami. Z perspektywy czasu widzę, że miałem za mało czasu, aby wprowadzić w nich zmiany.

">


Jak odnalazł się Pan w roli sekretarza stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych?


- Przez dwadzieścia parę lat prowadziłem własny biznes, przez sześć lat byłem prezesem dużej spółki, gdzie od rana do wieczora trzeba było podejmować decyzje, zarządzać dużym biznesem, prowadzić negocjacje. Byłem przyzwyczajony do innego działania niż “tylko” bycie posłem. Kiedy zostałem ministrem, to było coś, co mi bardzo pasowało. Dostałem pole do działania, gdzie mogłem być aktywny, podejmować decyzje, kreować pewną rzeczywistość, wychodzić z inicjatywami, realnie wspierać kwestie Śląska, górnictwa i hutnictwa. W czasie tych dziesięciu miesięcy starałem się być bardzo aktywnym ministrem. To był mocno przepracowany rok, który dał mi zadowolenie i satysfakcję.


No właśnie. Jak Pan widzi swoją rolę w tej kadencji, będąc w opozycji?


- Ja jestem całkowitym wrogiem i przeciwnikiem polityki dzielenia państwa na wrogie sobie, odrębne obozy. Uważam, że taka polityka szkodzi krajowi. Zawsze możemy się spierać na pomysły, wizje Polski, rozwiązania gospodarcze, ale podział Polaków, wojna polsko-polska jest zupełnie niepotrzebna. Jestem pewien, że nawet poseł opozycji powinien i może być skuteczny. Ja staram się żyć z wszystkimi dobrze, mam kolegów w opcji rządzącej, staram się pomagać, doradzać, podpowiadać rozwiązania, bo tak naprawdę chodzi o dobro Polski. Opozycja też ma swoją rolę do odegrania, pilnuje władzy, patrzy władzy na ręce. W opozycji też jest wiele do zrobienia i można być skutecznym. Dobra, konstrukcyjna opozycja jest pewnym skarbem.

Nasuwa mi się anegdota o św. Janie Pawle II. Kiedy został papieżem, na swojego doradcę w kwestiach teologicznych powołał kardynała Ratzingera - swojego oponenta. Ratzinger zapytał, dlaczego go powołuje. Św. Jan Paweł II odpowiedział: „gdybym się zapędził, to Ty będziesz mnie pilnował”. To jest istota opozycji.


Ponad dwadzieścia lat w samorządzie i polityce. Co jest Pana największym sukcesem?


- W kontekście Rudy Śląskiej sukcesem jest to, że mogłem pomóc swojemu miastu pozyskać środki finansowe. Mogłem polobbować i “pochodzić” za tym, aby mogła powstać w naszym mieście nowa strażnica. Trzeba było załatwić działkę i środki w wysokości 40 mln zł z rezerwy budżetowej państwa i odpowiednio to uargumentować, aby premier na takie dofinansowanie się zgodził. To na pewno jest sukces. Udało mi się również namówić ministra infrastruktury, aby przekazał prawie 320 mln zł na trasę NS. Musiałem go przekonać, że bez pomocy państwa nie uda się dokończyć tej drogi, która będzie służyła nie tylko miastu, ale też aglomeracji. Takim moim prywatnym sukcesem jest to, że zwykły „synek z osiedla” najpierw mógł zostać radnym, potem posłem, a nawet ministrem. Niech to będzie motywacją dla młodzieży, że mieszkając w Rudzie Śląskiej, można sięgnąć wyżej i być pożytecznym dla własnego miasta, a nawet być jego ambasadorem. To jest sukces mojego bycia przez dwadzieścia lat w polityce i samorządzie. Mamy przecież wielu wspaniałych ambasadorów z Rudy Śląskiej, nie tylko polityków, ale aktorów, muzyków, sportowców, czy ludzi świata nauki i biznesu.


W tej wielości obowiązków udaje się Panu pobyć z rodziną?


- Czas dla rodziny zawsze staram się znaleźć. Wyjątkiem był czas, kiedy byłem ministrem. Siedem dni w tygodniu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jest się ministrem i rzeczywiście to był okres bardzo trudny. Sam wybrałem, więc nie narzekam. Teraz jako poseł staram się znaleźć dni przeznaczone wyłącznie dla rodziny. Jest taka stara zasada. Nigdy nie będziesz dobrym pracownikiem, nie będziesz wykonywał dobrze swoich zadań, jeśli nie będziesz wypoczęty i zrelaksowany, a to daje czas wolny, spędzony z rodziną i o to trzeba dbać, bo wtedy są efekty w pracy.

 


Komentarze