Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

Po śląsku, o Śląsku i dla Śląska

17-07-2024, 14:52 Barbara Lemanik

Jedyny radny ze Śląskim Tytułem Książęcym, literat, niezapomniany Dyndalski z „Pomsty”, kabareciarz oraz animator śląskiej kultury. Z Marianem Makulą rozmawiamy o byciu radnym, pisaniu interpelacji i śląskiej „kindersztubie”.

– Zdobył Pan mandat radnego z listy Koalicji Obywatelskiej. Ale to nie był Pana pierwszy start w wyborach.
– Do Rady Miasta startowałem kolejny raz. Kandydowałem także do Sejmiku, do Sejmu, a ostatnio z list Ruchu Autonomii Śląska do Rady Miasta. Bez efektu. Teraz wystartowałem z Koalicji Obywatelskiej. To nie był czysty pragmatyzm, choć pewnie o to się mnie podejrzewa. Oczywiście, wolałbym przecież ze śląskich partii startować, ale stwierdziłem, że czas wyciągnąć wnioski…

– W takim razie – z jakimi nadziejami poszedł Pan do tych wyborów?
– Z nadziejami na zmiany. Wychodzę z założenia, że jak przynajmniej jedną trzecią moich postulatów, które mam, uda się zrealizować, to będzie bardzo dobrze. Jak się nie uda, to „szcziga się na zero” – tak obiecałem. Mam jednak nadzieję, że włosy na głowie mi zostaną…

– Jakie są te najważniejsze postulaty, które chciałby Pan przez najbliższych pięć lat wypełnić?
– Bardzo istotna jest dla mnie śląska tożsamość, śląska kultura, język regionalny. No i oczywiście chcę działać na rzecz mieszkańców, pomagać oraz reagować, gdy będzie taka potrzeba. Jednak priorytetem jest przede wszystkim mój Teatr Górnośląski. Cały czas szukam siedziby dla niego. Liczę na to, że w końcu ją znajdę.

– Czy my, Ślązacy, potrzebujemy ustawy o języku regionalnym?
– Jest nam to bardzo potrzebne o tyle, że wierzę, że za tym pójdą finanse. Wychodzą już książki po śląsku, o Śląsku. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale już są na rynku. O naszej śląskiej kulturze jest głośno, coraz głośniej. Będzie jeszcze głośniej, jeżeli uzyskamy większe wsparcie finansowe dla tego, co już się dzieje. Dla naszej twórczości i tradycji. Oczywiście, śląski język uległ pewnej ewolucji, nie brzmi już tak archaicznie jak kiedyś. Ale myśmy o pewnych wyrażeniach zapomnieli, bardzo prostych, codziennych, znanych w każdym śląskim domu. Tak wiele zależy od ludzi, którzy tu mieszkają. Mamy wielu przyjezdnych, którzy tu żyją, dobrze się tu czują, szanują nasze zwyczaje i uważają się za Ślązaków. My ich określamy mianem „krzoków” albo PH, czyli „prawie hanys”. Jesteśmy jak gościnny dom, otwarty dla każdego… Ale uważam, że gdy przychodzi się do czyjegoś domu, to trzeba uszanować panujące w nim reguły i obyczaje. Docenić i zaakceptować, a nie wprowadzać własne porządki. I dlatego właśnie dbam o ochronę naszej tożsamości. Mamy na Śląsku rzeczy, których, moim zdaniem, w Polsce niestety brakowało i do dzisiaj brakuje. Na przykład kwestia wychowania. U nas była ta słynna „kindersztuba” – astaranne wychowanie. Nie trzeba było mieć specjalnego wykształcenia, ale te podstawy były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Szacunek dla starszych – gdy „oma” coś powiedziała, czy „starzyk”, „opa”, to trzeba było „usłuchać”, bez cienia dyskusji.

– Od jak dawna dba Pan o „śląskość”?
– Wychowałem się w śląskiej rodzinie. Mój „opa” był górnikiem, a „oma” pochodziła z woj. opolskiego. Moja mama zrobiła maturę w 1946 roku, była to tzw. duża matura, i była „freblanką”, czyli nauczycielem w przedszkolu (w XIX i na początku XX wieku: nauczycielka małych dzieci, która stosowała metody wychowania oparte na koncepcji Friedricha Froebla – przyp. red.). U nas częściej mówiło się niż „godało”, ale u „omy”, gdzie się wychowywałem do 8. roku życia, to się „ino godało”. Pisałem swoje teksty, bo kabaretem zajmowałem się już od młodości. Przełomem był kabaret Rak. Natomiast tłumaczenia różnych tekstów literackich zaczęły się od spektaklu „Pomsta” – graliśmy ją chyba 300 razy. To było prawie 28 lat temu...

– Składane przez Pana interpelacje były napisane literacko – z tytułem, wstępem, zakończeniem. Jakże inne od „urzędniczego” stylu...
– Bo ja nie jestem urzędnikiem – bardziej literatem, czy twórcą. Ja po prostu używam języka, którym zazwyczaj piszę. Czyli jest tytuł, rozwinięcie i puenta na koniec. Nie jest to oczywiście język niereformowalny, świat zmienia się przecież... I to my się dostosowujemy do świata, a nie świat do nas. – Jakie ma Pan plany w stosunku do swojego okręgu wyborczego? – Przede wszystkim obiecałem, że zawsze można się do mnie zgłaszać – z każdą sprawą, w której będę mógł pomoc. Ale oprócz tego mam też inne plany. Niedaleko mamy takie „dzikie” boisko. Chciałbym tam zorganizować rozgrywki piłki nożnej. Chcę zintegrować ludzi w moim najbliższym otoczeniu. Powstało wokół tyle nowych domów, mam wielu nowych sąsiadów. Chciałbym m.in. dla nich zrobić przegląd filmów Eugeniusza Klucznioka i Lecha Majewskiego. To na pewno zgromadziłoby sporo ludzi, może nawet uda się zaprosić Lecha Majewskiego – on jest przecież członkiem mojego Stowarzyszenia (Stowarzyszenia Wykonawców, Animatorów i Twórców Górnego Śląska – przyp. red.). Ale do tego potrzebuję wsparcia ludzi dobrej woli – to obiecała mi moja drużyna. A ja swoim wyborcom obiecałem, że będę działać.

– Dziękuję za rozmowę.


Komentarze