Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

Dopalacze to cztery drogi. Tylko jedna z nich jest słuszna

04-08-2015, 09:14 admin

Daniel w maju skończył 18 lat. Cztery miesiące temu trafił do bytomskiego Domu Nadziei. To właśnie tutaj odbił się od dna i podjął walkę z dopalaczami. Te zabrały mu trzy lata życia, a do tego pasje, przyjaciół oraz ukochaną dziewczynę.

– Pamiętasz swój „pierwszy raz” z dopalaczami?
– Kilka lat temu zatrzymał mnie przypadkowy samochód. „Goście” twierdzili, że reklamują nowy sklep z upominkami. Mnie i kumplowi rozdali darmowe narkotyki. Nie bałem się. Nie miałem oporów, by spróbować, bo w innych miejscach funkcjonowały sklepy z dopalaczami i to legalnie. Zażyliśmy trochę tego proszku. Poczułem się śmiesznie, łatwiej było mi zrozumieć pewne sprawy. Mówiłem na każdy temat bez oporu. Dopalacze dawały mi kopa do życia. Później dwa razy dziennie zrzucaliśmy się z kumplami po 30 zł i mieliśmy na kolejną porcję. Często brakowało nam pieniędzy. Wtedy zaczęło się kombinowanie. Kumple kradli, by zdobyć kasę. A chciało się ciągle więcej i więcej.

– To Cię nie przestraszyło?
– Przestraszyłem się, kiedy pewnego dnia spojrzałem do lustra. Ujrzałem w nim wychudniętego, zaniedbanego i wykończonego chłopaka. Powoli zacząłem rozumieć, że moje życie zmieniło się o 180 stopni.

– Ile trwało zanim doszedłeś do takich wniosków?
– Miałem 15 lat, kiedy zacząłem zażywać, więc to trwało przez trzy lata. W szkole nie miałem większych problemów przez narkotyki, bo szkoła była wtedy na drugim planie. Jakoś zdawałem „na piękne oczy” z klasy do klasy. Moim celem były narkotyki. W szkole przybierałem maskę, by nikt nie widział, że jestem naćpany. Jakoś się udawało. Ale w środku wszystko było inaczej.

– Ludzie dookoła wierzyli w maskę, o której mówisz?
– Zanim zacząłem brać, grałem w piłkę nożną w klubie. Z czasem ludzie zauważyli, że rzadziej przychodzę na treningi, jest mnie mniej i gram słabiej. W pewnym momencie rzuciłem tym wszystkim. Później, gdy mijałem na ulicy kolegów z boiska, mówiłem im cześć, a oni nie odpowiadali. Nie chcieli mnie znać. Wstydzili się. To było przykre. Wypełniałem ten smutek dopalaczami. Załatwianie pieniędzy na kolejne działki stało się dla mnie celem. W tym topiłem wszystkie moje smutki. Także dziewczynę straciłem przez dopalacze. Byliśmy razem trzy lata. Ona chciała mi pomóc. To mądra dziewczyna i bardzo szybko zorientowała się, o co chodzi. Tak byłem zapatrzony w narkotyki i kolegów, że zaniedbywałem ją i w końcu usłyszałem, że ona nie daje rady.

– Ale wtedy jeszcze nie byłeś w stanie rzucić dopalaczy?
– Takich dni, kiedy mówiłem sobie „dosyć”, były miliardy. Jednak słyszałem następnego dnia od kolegów – „Co, ze mną nie weźmiesz?” albo: „Po co chcesz rzucać? Jutro i tak znowu będziesz brał”.

– W końcu jednak znalazłeś w sobie siłę, by powiedzieć „stop”...
– Gdy miałem trzynaście lat moja mama została sparaliżowana. Ojciec siedzi w więzieniu, brat też miał swoje problemy. Ulica mnie pochłonęła i to bardzo szybko. Ciężko było mi się z tego wyrwać. Trafiłem więc do domu dziecka. Tam zorientowano się, że biorę. Opiekunowie uparli się, że trzeba mi pomóc. Wtedy nienawidziłem ich za to, dzisiaj dziękuję. Jednak już zanim trafiłem do Domu Nadziei, przestałem brać. Stało się to w momencie, gdy zmarła moja mama. Zawalił się mój mały świat. Poczułem, że straciłem kogoś bardzo ważnego i nie mogę sobie pozwolić na to, by brać dalej.

– Byłeś więc przekonany do leczenia się?
– Nie miałem wyjścia, bo zostałbym wysłany na przymusowe leczenie. I owszem, kiedy 5 maja osiągnąłem pełnoletniość, mogłem opuścić ośrodek. Ale nie zrobiłem tego, bo zauważyłem, jak zmienia się moje życie. Zauważyłem, że lepiej wyglądam i funkcjonuję. Kiedyś jedyną radość dawało mi to, że jestem na haju. Dziś, choć leczę się dopiero cztery miesiące, zrozumiałem, jak wiele radości mogą sprawiać mi inne rzeczy.

– Patrzysz teraz na dopalacze z innej perspektywy?
– Patrzę na życie nie z perspektywy ćpuna, ale trzeźwej osoby. Zrozumiałem, że nic nie stracę będąc tutaj, a jedynie mogę zyskać. Wróciłem do gry w piłkę. Nie gram wprawdzie w klubie, ale występuję na turniejach i inni mogą zobaczyć, co potrafię. W przyszłości chciał- bym zostać piłkarzem. Jeżeli się nie uda, wybiorę się na studia związane z resocjalizacją i pracą z młodzieżą. Fajnie byłoby to połączyć – przez sport do ludzi. Taki jest mój cel. Tym bardziej, gdy patrzę, jak zmieniło się życie osób, które są tutaj dziesięć, czy dwanaście miesięcy. Zrozumiałem, że to co mnie kiedyś kręciło, tak naprawdę zabijało mnie. Trzy lata temu wydawało mi się, że to ja wiem lepiej, co jest dla mnie dobre, że problem mnie nie dotyczy. Dziś wiem, że w narkotykach są tylko cztery drogi – albo jesteś trzeźwy, albo trafiasz do szpitala psychiatrycznego, albo idziesz do więzienia, albo... nie żyjesz.


Komentarze