Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

Malarstwo to swego rodzaju język - wywiad

03-11-2017, 09:12 admin

3 listopada o godz. 18.30 w rudzkim kinie studyjnym ”Patria” odbędzie się rudzka premiera filmu „Twój Vincent”. Seans połączony będzie ze spotkaniem z twórcami dzieła, w tym z pochodzącą z Rudy Śląskiej malarką – Martyną Wolną.  Dziś rozmawiamy z nią o tym, jak powstawał ten film, o twórczości Van Gogha oraz możliwościach rozwoju młodych artystów.

Dominika Rusin: Film „Twój Vincent” jest swego rodzaju nowością w kinematografii…

Martyna Wolna: Jeżeli chodzi o innowacje w kinie, to oczywiście filmy animowane wcześniej powstawały. Nigdy jednak przed tym nie powstał film pełnometrażowy, który by był w całości malowany. Możliwe, że już nigdy więcej tego rodzaju film nie powstanie. Jeżeli sekundę sceny maluje się nawet około tygodnia, to wydłuża się okres produkcji. Oczywiście wzrastają też koszty.

D.R.: Prace nad filmem trwały kilka długich lat. W proces tworzenia obrazów pod animacje zaangażowano mnóstwo osób. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z tym niebywałym dziełem i jak do tego doszło?

M.W.: W roku 2015. Na uczelni zwróciłam uwagę na plakat informujący o tym, że poszukiwani są malarze. Wysłałam zgłoszenie wraz z portfolio z moją twórczością prezentującą poziom warsztatu i umiejętności. Zaproszono mnie do Gdańska na trzydniowe testy, podczas których trzeba było zrobić kilka klatek animacyjnych. Po etapie testowym odbyło się dwumiesięczne szkolenie i mogłam zacząć pracę.

D.R.: Rozumiem, że aby wziąć udział w tego rodzaju projekcie potrzebny jest przede wszystkim dobry warsztat i doświadczenie malarskie. Gdzie ty stawiałaś swoje pierwsze kroki jako przyszła artystka? Gdzie rozwijałaś swój talent?

M.W.: Po szkole podstawowej zdałam do szkoły plastycznej w Zabrzu i tam spędziłam okres gimnazjum i liceum. Wtedy, szczerze mówiąc, myślałam o architekturze. Chodziłam nawet na kurs przygotowawczy do egzaminów na politechnice. W międzyczasie jednak udało mi się wygrać konkurs Artystyczny Indeks Hestii /red. konkurs organizowany przez Grupę Ergo Hestia i gdańską ASP/. Dzięki temu zdobyłam indeks na studia do Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, gdzie zdobyłam tytuł magistra sztuki. Kolejne lata to studiowanie grafiki oraz studia doktoranckie na kierunku sztuki piękne. To w tym czasie rozpoczęłam właśnie pracę przy filmie.

D.R.: Wszystko potoczyło się swoim biegiem…

M.W.: Tak, sprawa sama się rozwiązała. Z filmem było podobnie. Gdybym wiedziała, że będę pracować przy tego rodzaju produkcji może poszłabym po prostu do szkoły filmowej. Z perspektywy czasu widzę jednak, że dobrze się stało, że skończyłam takie, a nie inne studia. Ogólna wiedza plastyczna przekłada się w dużej mierze na myślenie koncepcyjne - przestrzenne i kreatywne.

D.R.: Wróćmy więc już konkretnie do pracy nad samym filmem. Dla mnie olbrzymim zaskoczeniem było to, że malarze przygotowywali nawet kilkanaście obrazów dziennie! To musiało kosztować was wiele wysiłku.

M.W.: Przyznaję, że ta praca nie należała do najłatwiejszych. Przemysł filmowy pod względem terminów jest okrutny. Z pracy we własnej pracowni, we własnym rytmie trzeba było przestawić się na pewnego rodzaju produkcję fabryczną. W najlepszym dniu udało mi się namalować 14 obrazów.

D.R.: Skąd wiedziałaś jak się do tego zabrać? Każdy malarz ma inną linię, styl.

M.W.: Malując konkretną scenę każdy z nas dostał reprodukcję Van Gogha i tzw. keyframe’a czyli namalowane przez artystów propozycje postaci w stylu postimpresjonisty. Najdłużej trwało oczywiście malowanie pierwszej klatki. Trzeba było precyzyjnie wymieszać kolory i sprawdzić, czy zgadzają się z reprodukcjami z Muzeum Van Gogha.

D.R: Każda klatka to jeden obraz?

M.W.: Tak, to co namalowałam na specjalnie przygotowanym podobraziu było fotografowane, po czym szpachlą zdejmowałam świeżo skończony obraz i zaczynałam kolejny, często przedstawiał to samo, ale z minimalną zmianą. Klatka po klatce, tak jak w filmie. Tak było w przypadku statycznych ujęć z postacią listonosza Josepha Roulin, które malowałam. Inna historia to ujęcia z ruchem kamery, na przykład scena początkowa zbliżenia od pejzażu miasta do sceny bójki. Każda klatka w tej scenie całkowicie różniła się od następnej, więc kiedy malowałam dwie klatki dziennie to już było dużo. Wtedy sekunda filmu zajmowała mi cały tydzień pracy.

D.R.: Ile obrazów łącznie namalowałaś?

M.W.: Ostatnio wyliczyłam, że same sceny z listonoszem to ponad tysiąc obrazów, a przecież jeszcze malowałam sceny pejzażowe oraz czarno-białe.

D.R.: To znacznie więcej niż sporo. Ilu was, malarzy wzięł łącznie udział w projekcie? Gdzie odbywał się proces tworzenia?

M.W.: Podobno było nas 125, ale nie udało mi się poznać wszystkich malarzy, ponieważ prace jednocześnie odbywały się w trzech studiach - największym w Gdańsku - gdzie pracowałam ja, we Wrocławiu - gdzie nagrywano materiał referencyjny z aktorami i namalowano część czarno-białych scen retrospekcji do filmu oraz w Atenach. Projekt tworzyli głównie Polacy. Kiedy przyjechałam na Pomorze pracujących artystów było około 20. Pod koniec ta liczba zwiększyła się do 80, jak nie więcej stanowisk. W końcowej fazie realizacji produkcji, po pierwszych zapowiedziach, na kilka tygodni przyjeżdżali do nas artyści z różnych stron świata. Każdy malarz miał osobną stację - taką małą pracownię, do której nie mogło dochodzić naturalne światło. Wszystko po to, aby kontrolować oświetlenie obrazów, by sceny i kolory się ze sobą zgadzały na każdym ujęciu z tą samą postacią malowaną przez różnych artystów. Oczywiście nad światłem czuwał pracownik techniczny.

D.R: Czy podczas procesu tworzenia mieliście kontakt z aktorami?

M.W.: Wręcz przeciwnie. Dla mnie całkowicie nowym doświadczeniem było właśnie malowanie portretu kogoś, kogo nigdy na oczy nie widziałam. Studiowanie malarstwa w dużej mierze polega na przyglądaniu się modelowi, który pozuje do obrazu i próbie uchwycenia jego wizerunku na płótnie. W tym przypadku dostaliśmy zdjęcie osoby już ucharakteryzowanej, która musi być namalowana w specyficznym stylu. Przez pół roku malowałam postać listonosza i przyznaję, że czuję lekki niedosyt. Chciałabym się z tą twarzą kiedyś zmierzyć na żywo, poznać osobiście pana Chrisa O’dowd i wykonać szkic jego portretu.

D.R.: Jak Ci się malowało Van Gogha? Czy Ty w ogóle lubisz jego twórczość?

M.W.: Malarstwo jest jak swego rodzaju język. Jeżeli ktoś ten język rozumie, to umie się też nim odpowiednio posługiwać. Jestem z wykształcenia malarką, dlatego malowanie stylem Van Gogha było dla mnie łatwe. Wcześniej oczywiście znałam jego twórczość, jednak za nią nie przepadałam. Sztukę odbieramy w bieżącym kontekście czasów, w jakich się znajdujemy. Słoneczniki Vincenta van Gogha, tak samo jak Mona Liza Leonarda da Vinci to ikony sztuki, które zostały sprofanowane poprzez powielanie ich na wszelkiego rodzaju gadżetach, kubkach, segregatorach, brelokach. Nie doświadczamy tych obrazów w medytacyjnej przestrzeni muzeum, ale w masowej popkulturze wyprodukowanego nadmiaru rzeczy nieprzydatnych. Stąd też brak mojego zainteresowania. Kiedy jednak zaczęłam malować konkretne obrazy, przeglądać je, zwłaszcza te mniej znane, udało mi się dostrzec coś więcej, niż tylko aspekt komercyjny. Dostrzegłam, że malowała je po prostu bardzo wrażliwa osoba.

D.R.: Malarz to wolny zawód. Cieszy się popularnością lub nie. Co doradziłabyś młodym adeptom sztuki, studentom na bazie własnych doświadczeń? Jak zaistnieć wśród tylu młodych artystów?

M.W.: Pamiętam, że na studiach zadawałam sobie pytanie, co zrobić jako artysta, jak wyjść ze swoją sztuką do szerokiego odbiorcy. Postanowiłam znaleźć na uczelni autorytety w tej dziedzinie. Zaczęłam wybierać pracownie profesorów, którzy mają jakieś wpływy w konkretnych galeriach czy instytucjach sztuki. Po kontakcie z tymi osobami okazało się, że mogą zaproponować mi udział w różnych performensach i wystawach. Jak tylko była okazja to korzystałam. Podejrzewam, że każda osoba, która zaczyna studiować malarstwo ma nadzieję, że zostanie po prostu malarzem. Niestety, w dzisiejszych czasach trzeba być jednocześnie własnym menadżerem, księgowym i logistykiem. Ciągle nawiązywać kontakty. Podczas studiów jest wiele przeróżnych możliwości, zaś po otrzymaniu dyplomu niebagatelnych propozycji zawodowych jest mało lub nie ma ich wcale.

D.R.: Czy można temu jakoś zaradzić? Pomóc sobie na początku kariery?

M.W.: Ważne, by mieć otwarty umysł. Jeżeli wybierze się malarstwo, to nie należy nastawiać się tylko i wyłącznie na ten kierunek. Mówię to z bólem serca, ale trzeba dostosować się do potrzeb rynku. Warto przekuć swoje manualne zdolności w konkretny zawodowy kontekst. Wybrać sobie, nawet bardzo wąską, ale modną i potrzebną specjalizację, może właśnie w przemyśle filmowym. W tej branży brakuje osób zdolnych, potrzebnych nie tylko do animacji, ale też scenografii, kostiumografii, korekcji filmowej czy postprodukcji. Brakuje artystycznego rzemiosła i to jest budujące. Okazuje się, że ludzie są już znudzeni supernowoczesną technologią typu 3D. Nagle pojawia się coś wykonanego ręcznie i cieszy się dużą popularnością.

D.R.: Jaki więc będzie wyglądała Twoja ścieżka kariery? Czy premiera filmu „Twój Vincent” zaowocowała nowymi propozycjami pracy?

M.W.: Propozycje pojawiają się. Mogę zdradzić, że pracuję obecnie przy nowym międzynarodowym projekcie filmowym. Uczę się też postprodukcji filmowej, choć do końca pewna nie jestem czy ostatecznie chciałabym się tym zajmować. Cenię sobie dostrzegalne efekty pracy i najchętniej spróbowałabym swoich sił we wszystkim, co pozwala na kreatywność. Właśnie w odniesieniu do kreatywności będę kształtowała swoją karierę.

D.R.: Dziękuję za rozmowę.

”Twój Vicent” to pierwszy w historii film pełnometrażowy stworzony w pełni techniką malarską. Najpierw nakręcono do niego zdjęcia z udziałem aktorów, następnie wyświetlano na płótnie pojedyncze kadry, które klatka po klatce odmalowywało grono artystów, by stworzyć ujęcie. Do nakręcenia filmu wykorzystano 65 tys. obrazów, namalowanych przez 125 malarzy z 20 krajów. Wybrano ich na podstawie 5 tys. zgłoszeń nadesłanych do twórców . Wśród osób, które zostały zakwalifikowane do projektu, była również pochodząca z Rudy Śląskiej malarka – Martyna Wolna.

kor. red. Paweł Wątroba

Źródło: UM Ruda Śląska


Komentarze